Artykuł z magazynu „Szczęście podaj dalej” – Autor tekstu: Dorota Kościukiewicz-Markowska
W pierwszym odruchu chciałoby się odpowiedzieć, że dla każdego jest ono czym innym. I tak, i nie. W naszej kulturze pojęcie „szczęście” ma kilka znaczeń.
Po pierwsze wiąże się ze sformułowaniem „ja mam szczęście”. W tym kontekście szczęście to coś nie do końca zależnego ode mnie, to fart, coś co mi się przydarzyło niejako przez przypadek. Mam szczęście, bo wygrałem na loterii, mam szczęście, bo los mi sprzyja, mam szczęście, bo dostałem spadek po dziadku. Na ten rodzaj szczęścia nie mam wpływu, nie mogę sobie szczęścia wypracować, mogę tylko liczyć na to, że kiedyś mi się przydarzy.
Po drugie, pojęcie szczęścia wiąże się z emocjami i wyraża jako „ja czuję szczęście”. Można powiedzieć, że szczęście w tym kontekście to wielka radość. Czujemy się szczęśliwi w momencie zakochania, w chwili gdy uśmiecha się do nas dziecko, gdy jest piękna pogoda, gdy zajadamy się ulubioną potrawą, gdy tańczymy, słuchamy muzyki, gdy odniesiemy jakiś sukces, gdy nam się uda. Szczęście rozpatrujemy tu jako emocję, stan szczęścia w tym ujęciu jest chwilowy i nietrwały. Tak jak pozostałe emocje, ta wielka radość zmienia się jak fala na morzu, bo za chwilę nadchodzą inne emocje (np. złość, smutek, strach), które będą również „falować” w przestrzeni naszego umysłu. W związku z tym nie mamy mocy sprawczej, by być tylko i wyłącznie w tak postrzeganym szczęściu. Tak że, o ile dobrze jest zauważać i przeżywać świadomie chwile szczęścia, o tyle nie możemy ani ich mieć, ani być w nich zawsze.
Jest jeszcze jedna płaszczyzna szczęścia wiążąca się z naszym jestestwem, która wyraża się jako „ja jestem szczęśliwy”. To stan umysłu. Można by powiedzieć, że jest to zadowolenie ze swojego życia. I o dziwo, stan ten nie jest związany z tak bardzo ulotną chwilą, nie jest też tak bardzo uzależniony od emocji, farta, bodźców zewnętrznych, posiadanych pieniędzy, pięknego domu, samochodu i innych spraw związanych z tym wszystkim, co na pierwszy rzut oka daje szczęście. Na ten stan mamy wpływ. W tym kontekście szczęście możemy rozwijać, bo zależy ono od naszej percepcji samego siebie i otaczającego nas świata. Zależy od naszych wyborów i decyzji.
Właśnie ten aspekt szczęścia jest istotny.
Dlaczego?
Bo jest w miarę trwały i przede wszystkim SUBIEKTYWNY. Ja nie mogę, oceniając Twoje życie, powiedzieć, że Ty jesteś szczęśliwy. Ty za to możesz. I to bez względu na warunki, w których żyjesz.
Możesz mieć dużo i NIE BYĆ szczęśliwym, możesz mieć mało i BYĆ szczęśliwym.
O co tu chodzi? Spytasz.
Gdzie jest to szczęście?
No właśnie, gdzie?
Może chodzi tu tylko o jakiś „fikołek” w postrzeganiu?
Może to, co JEST, samo w sobie już jest wystarczające? Może tego po prostu nie widzimy? Może nie umiemy docenić tego co jest – siebie, bliskich, życia?
Bierzesz powietrze, oddajesz powietrze, żyjesz…
Ale czy aby na pewno?
Puk, puk, czy TY żyjesz?
Czy lecisz tylko na automatycznym pilocie? Czy „tylko” odtwarzasz schematy, których nawet Ty sam nie tworzyłeś?
Masz dość?
To bardzo dobrze, bo to znaczy, że czujesz pod skórą, że może być inaczej. To pierwszy krok do Twojego świadomego życia.
A co jest w świadomym życiu? Konfetti? Sztuczne ognie?
Jeśli tego się spodziewasz, to może znów lepiej zainwestować trochę gotówki i oczekiwać na natychmiastowe przyjemności.
W świadomym życiu jesteś Ty i otaczający cię świat, z tym że teraz ten świat nabiera w końcu barw. Zaczynasz też zauważać, że to Ty malujesz go swoimi emocjami, swoimi myślami, swoimi działaniami. Zauważasz wpływ innych na siebie. Zaczynasz postrzegać coś, co było tu od zawsze…
I w samym tym POSTRZEGANIU tkwi tajemnica. Tkwi sedno i sekret BYCIA. Bycia, nie działania.
Wdech, wydech, wdech, wydech. Jestem. W końcu. Nie muszę biec, nie muszę dążyć. Mogę… I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienia się cała perspektywa. Bo jeśli mogę, to nie muszę. To jest moja decyzja. To są moje wybory. Zaczynam być świadomy ich konsekwencji. Zaczynam też zauważać to, na co mam wpływ i to, na co wpływu nie mam. Wdech, wydech, wdech, wydech. Akceptuję, poddaję się. Jak trzeba, jestem silny, ale jak nie trzeba, kładę się na białej i puchatej chmurze z bezsilności i pozwalam chwili trwać, bo wiem, że wszystko jest zmianą. Oddaję zbroję. Czy to ja całe życie walczyłem? Dlaczego i po co? Bo miało być lepiej. Bo miało być wygodniej. Bo miało być szczęśliwie. Odkładam więc zbroję i w tym akcie poddania się życiu odnajduję w końcu spokój. Ciszę. Nie muszę rozrywać już kokonu, by popatrzyć na martwego motyla. Jestem cierpliwością. Potrafię czekać i obserwować proces. Skrzydła same urosną, gdy da im się czas…