Kiedy dzieje się magia
Sztuka w ogóle, a słowo w szczególności ma ogromną moc inspiracji, może bowiem natchnąć do działania – podkreśla Dorota Kościukiewicz-Markowska, terapeutka i autorka wierszy. Pytamy ją, w jakich warunkach ta moc może się ujawnić i jak nauczyć się z niej korzystać.
Rozmawia Magdalena Kuydowicz
Czy pamięta pani pierwszy wiersz jaki przeczytała w życiu?
Tak, pamiętam, gdy byłam jeszcze nastolatką, spotkałam się z twórczością Haliny Poświatowskiej. Wiersz pt. „Bądź przy mnie blisko” zrobił na mnie ogromne wrażenie.
Poezja musi się nam podobać by zadziała na nasz umysł, prawda?
Nie wiem, czy poezja musi nam się podobać, niektórym osobom pewnie tak, ale uważam, że aby oddziaływała na nas jej moc, w jakimś stopniu musimy się zidentyfikować z zawartą w niej metaforą – która subtelnie ukrywa to, co schował poeta. Jeśli to poczujemy, to następuje przekroczenie słów – tak poeta działa bezpośrednio na nasz umysł i serce, swoim umysłem i swoim sercem. Wtedy dzieje się magia. Przekracza się widzialne i wkracza się w świat ducha, w którym dzielimy jedną i tę samą przestrzeń.
Słowo pisane może mieć uzdrawiającą moc?
Oczywiście, ale trzeba pamiętać, że słowo, zarówno może uzdrowić, jak i działać odwrotnie, tak, jak piszę na okładkowym skrzydle tomiku Turbulencje: „Słowo jest przyczyną działań, czego tutaj nie rozumieć – może uleczyć duszę, ale jego skutkiem może być też wiele trumien…”.
Sztuka w ogóle, a słowo w szczególności, ma ogromną moc inspirowania, może natchnąć bowiem do działania. Staje się często impulsem do przewrotów, ale nie zawsze pozytywnych. Dlatego tak ważna jest odpowiedzialność i świadomość twórcy, bo może zarówno natchnąć do wspaniałych czynów ukazujących najpiękniejsze cechy człowieczeństwa, jak i okropnych – nasączonych nienawiścią i podziałami. Świadomie dobrane Słowo, za którym idzie mocna intencja, może być inspiracją do zrozumienia – zarówno samego siebie, jak i innego człowieka, a co za tym idzie do pojednania, do rozwiązania konfliktu, do uzdrowienia.
Kiedy tak się dzieje i pod jakimi warunkami?
Według mnie słowo ma moc uzdrawiającą, gdy odnosi się do spraw uniwersalnych. Do tego, co w nas głębiej, do wartości. Do piękna, dobra, życzliwości, mądrości, miłości. Przy niektórych słowach, człowiek może w końcu odetchnąć, odpocząć, zainspirować się do własnych poszukiwań. Może swobodnie zanurzyć się w swoje wnętrze, a zanurzając się, często samoistnie dokonuje się uzdrowienie.
Jako twórca, uważam, że jest niezwykle istotne zostawienie odbiorcy przestrzeni na własne przemyślenia. Mam świadomość, że czasami niektórymi wierszami wręcz wstrząsam, ale tylko po to, by czytelnik zatrzymał się i samodzielnie zastanowił się nad danym tematem. Jednakże temat, jaki podsuwa się czytelnikowi, musi być rozważony bardzo mądrze. Czym mogę zainspirować odbiorcę? Jak może on zareagować? Po co w ogóle piszę? – To są najistotniejsze pytania. Ja jestem przede wszystkim terapeutką, studiowałam psychologię pozytywną, neurokognitywistykę, logo terapię, przez wiele lat zgłębiałam też naturę umysłu i filozofię. Moja poezja jest więc w pewien sposób dydaktyczna i terapeutyczna. Moją intencją od samego początku było poruszenie w człowieku struny ku samoświadomości i przekraczaniu własnych ograniczeń. Ku zastanowieniu, refleksji, odnajdywaniu własnej głębi, własnej drogi. Spotkaniu siebie samego na egzystencjalnym poziomie. Zastanowieniu się także nad celowością bezustannego biegu donikąd: „A może nigdzie iść nie trzeba i to jest tajemnica nieba?” – jak konkluduję w „Tomiku Wariata”. To niby jedna prosta fraza, ale już ona zatrzymuje i daje do myślenia.
Używa pani poezji także jako narzędzia, spytam więc o metodę czytania i obcowania z poezją w miarę dorastania. Jako dzieci łatwo ulegamy czarowi wierszy. Z wiekiem jest nam coraz trudniej. Czy ma Pani sprawdzony sposób na oswojenie dojrzałego człowieka ze zrytmizowaną prozą?
To jest ogromnie trudny temat, bo mam wrażenie, że od kilku lat cały czas przecieram szlaki. Moimi czytelnikami są wbrew pozorom właśnie młodzi ludzie. Półtora roku temu zaczęłam publikować swoje wiersze na Instagramie i zdziwiłam się jak niesamowitą wrażliwością i dojrzałością obdarzona jest młodzież. Oni naprawdę chcieliby od nas, dojrzalszych już ludzi – wartości, inspiracji, mądrości. Chcieliby czerpać, ale często gubią się właśnie przez to, że wewnątrz dorosłych jest głucha pustka i zamknięte drzwi do samego siebie. Zamykając się na samego siebie – człowiek zamyka się wówczas na drugiego człowieka. A młodzi mają głód relacyjny. Boją się relacji, ale ogromnie za nimi tęsknią. Są prawdziwi w swoim własnym cierpieniu. Nie udają. Nie chcą przywdziewać pięknym masek, że jest dobrze.
Pisząc krótkie teksty, rytmiczne i proste, czyli takie, przy których nie trzeba nie wiadomo jakiej interpretacji – wpisuję się w ich świat. Właśnie w świat „insta” – w którym zwrócisz uwagę na krótki, szybki, rymowany tekst, ale też przy nim przystaniesz. O to mi chodzi. Przystaniesz i może się zastanowisz. A jak dobrze pójdzie, jak zostanie jakaś iskra, to zaczniesz zmieniać siebie i świat wokół.
Miałam na studiach teoretyczną analizę wiersza, która moim zdaniem zniechęcała bardzo do czytania poezji. Czy musimy wszystko wiedzieć o przekazie, rozbierać tekst na czynniki pierwsze by treść do nas dotarła?
Nic nie musimy wiedzieć. Poezja ma tę moc, że sama mówi za siebie. Każdy, kto zetknie się z wierszem, jest niejako jego twórcą – bo właśnie w chwili czytania, obcuje z własnym umysłem, z własnymi doświadczeniami i emocjami. Podczas czytania wiersza tworzy go więc niejako na nowo. Treść wiersza dociera do nas nie dlatego, że wiemy co poeta miał na myśli, ale wtedy, gdy wiersz mówi nam coś o nas samych, o naszych emocjach, trudach, bólach; gdy rozumiemy przekaz, bo sami doświadczyliśmy czegoś podobnego. Lub – gdy jesteśmy gotowi do uwznioślenia się poprzez poezję, do inspiracji, aspiracji, przekraczania samego siebie czy zrozumienia czegoś, nad czym do tej pory się nie zastanawialiśmy.
Wielką popularnością od lat cieszą się poranki poetyckie Anny Dymnej i Krystyny Gucewicz w teatrach Starym w Krakowie i Narodowym w Warszawie, wiersze są czytane także i chętnie komentowane przez słuchaczy w porannej audycji w Chilli Zet Magdaleny Kasperowicz. Chodzi więc może o sposób przekazu, znalezienie drogi do serca czytelnika czy słuchacza?
Tak, zawsze chodzi o znalezienie drogi, życie jest przecież drogą, nie tylko poezja. Ja na przykład w Święta Bożego Narodzenia podzieliłam się z moimi czytelnikami niecodziennym prezentem, jeszcze przed właściwą premierą trzeciego, ostatniego tomiku z cyklu „tryptyk poetycki” pod nazwą „Chwila łaGODNA” – nagrałam wszystkie zawarte w nim wiersze i zamieściłam na Spotify. Ogromnie się cieszę, bo docierają do mnie same pozytywne opinie. Tutaj, w odróżnieniu do Instagrama, moimi odbiorcami są często ludzie dojrzali lub nawet starsi, którzy wolą słuchać. Niesie ich wówczas słowo mówione, które przecież dalej jest słowem. Ja uwielbiam czytać własne wiersze, więc nagrywanie ich było dla mnie świetną przygodą. Mogę wtedy modulować głos, tym bardziej podkreślając jakiś przekaz czy daną emocję. Tomik „Chwila łaGODNA” jest naprawdę łagodny, bowiem zawiera wiersze kojące duszę, najbardziej inspirujące i „miękkie”, a zarazem dotykające sensu istnienia. Koi więc słuchacza i delikatnie otula. To jest moja droga do serca czytelnika i słuchacza.
Używa Pani Instagrama i Spotify, a czy AI( Sztuczna Inteligencja) także przydaje się pani w pracy?
Przydaje mi się, gdy tworzę grafiki do prezentacji, jeśli jestem zaproszona na wykłady. Lubię prosty przekaz dla ilustracji mojej wiedzy i dzięki AI szybko mogę znaleźć idealną formę graficzną na daną myśl. Słuchacze mają wtedy w metaforze obrazowej na ekranie coś, co w tym samym czasie omawiam. Tym samym lepiej zapamiętają treść przekazu. Do pisania AI nie używam. Uważam, że moje słowo wyraża wolność. I dopóki mogę go samoistnie i swobodnie używać, wyrażam wolność jako Istota Ludzka. Jest to też kwestia uczciwości. Podpisuję się pod swoimi tekstami jako ja, bo ja je rzeczywiście napisałam. Nie jakiś algorytm. Algorytm, jaki by nie był „inteligentny” – nie posiada duszy, głębi ani emocji. Istota ludzka za to tak.
Słowo jest dla mnie formą komunikacji, jest więc w pewien sposób dla mnie „święte”. Zbliżamy się bowiem lub oddalamy od siebie za pomocą słów i idei, dotykając tego, co w nas zarówno błahe, jak i istotne. Słowa to przecież wypowiedziane myśli, a pod myślą… jest myśliciel, czyli „ja”. Głębsze JA, ukrywa się zaś za myślicielem, za myślami, za słowami, właśnie w poetyckiej metaforze, czy nawet w przerwie, w ciszy. To sfera doskonale znana mistykom. Kompletnie transcendentalna. Nie wyobrażam sobie używania do tego sztucznej inteligencji. Szybciej, zamilkłabym.
Czego potrzebujemy od poezji – co ona nam daje?
Poezja daje nam możliwość bycia pewnym mostem do nas samych. A czy ktoś wejdzie na most, czy nie – to już kwestia decyzji każdego człowieka. Dodam, że mostów jest wiele. Nie zawężałabym ich do poezji, czy nawet do szeroko rozumianej sztuki. Medytacja, wiara, bycie z naturą, z drugim człowiekiem. Mamy na co dzień ogrom możliwości, by stanąć na własnym moście. Spytałabym raczej – co nam da stanięcie na tym moście? Może dotarcie do głębi, w której zaczynam widzieć Ciebie identycznie jak Siebie? Otwarcie na empatię, wrażliwość, dobro, miłość? Co by nam to dało w szerszym kontekście? Zupełnie inny świat. Świat, w którym chciałoby się żyć, a nie taki, w którym większość młodych ludzi nie widzi sensu…
Czy taki wysiłek w dostrzeganiu uroków i siły pozytywnej energii tkwiącej w słowach się opłaci?
Zawsze się opłaci, jeśli wysiłek taki dąży do pozytywnych skutków. Jeśli skutkiem jest samopoznanie, przekroczenie małej wersji cierpiącego siebie, wzięcie za swoje życie i własne szczęście odpowiedzialności – to wysiłek się opłaca. Żyjemy w czasach odwróconych wartości, gdzie zysk, sława, prestiż i uroda ciągle mają urok przyciągania, chociaż gdzieś w głębi głupi nie jesteśmy i zdajemy sobie sprawę, że to tylko iluzja. Tym niemniej ich czar dopada całe społeczności. Uruchamiana przy tym dopamina działa uzależniająco. Nie możemy wyrwać się z błędnego koła. Może właśnie w takich czasach jest miejsce, a wręcz – jest zapotrzebowanie ludzkiej duszy na głębię? Mamy ten głód egzystencjalny i całkiem możliwe, że poezja, szczególnie egzystencjalna, może ten głód przynajmniej po części zaspokoić.
Dlatego wybrała pani poezję jako narzędzie?
Tak, z tego powodu bardzo promuję nie tylko czytanie wierszy, ale i ich pisanie. Jako nauczycielka jednego ze szczecińskich liceów, zainspirowałam kilkoro uczniów do zrozumienia wartości, właśnie poprzez pisanie poezji. Te wiersze były tak poruszające, tak głębokie, że pod koniec roku wydaliśmy tomik z ich wierszami. To był pierwszy krok. W tym miesiącu w Szczecinie chcę zaktywizować młodzież, która pisze poezję „do szuflady”. Powołuję do życia Stowarzyszenie Żywych Poetów (w nawiązaniu do filmu o nazwie „Stowarzyszenie umarłych poetów”). Przy Pracowni Dobrostanu, której jestem właścicielką, chcę stworzyć miejsce, gdzie młodzi ludzie będą mogli spotykać się w realnej rzeczywistości. By mogli wymieniać się ideami, gdzie poezja ożyje i będzie miała swój głos. Taka nowa bohema, tylko bez alkoholu i narkotyków. Za to ze wzniosłą, ludzką myślą.
Czy to się opłaca? Mnie tak. Mnie nie buduje zysk. Mnie prowadzą inne wartości… Mam wystarczająco i to jest chyba najważniejszym kluczem. Bo gdy się ma wystarczająco, to się chce tym dzielić. Ja się dzielę słowem. Jeśli ktoś odnajdzie zaś sens w moich słowach, to też tej osobie się to opłaci. Bo być może zauważy, że nie samym chlebem człowiek żyje…
Dorota Kościukiewicz-Markowska – terapeutka logoterapii, neurokognitywistka, wykładowczyni prezentująca tematykę lęku, psychologii pozytywnej, sensu i relacji. Pisze wiersze, wydała trzy tomiki: „Turbulencje”, „Tomik wariata” i „Chwila łaGODNA”. Dociera z nimi z sukcesem do ludzi młodych na Instagramie i dojrzałych na Spotify. Mieszka w Szczecinie.